Panie prezesie, informacja Krystyny Pałki o tym, że ktoś przestawił jej przyrządy celownicze przed sztafetą, wywołała burzę. Jak pan na to zareagował? Zbigniew Waśkiewicz, prezes Polskiego Związku Biathlonu: - Na początku tuż po zawodach, kiedy zobaczyłem, że Krysia ma siedem niecelnych strzałów na osiem, co jest rzadkim zjawiskiem w jej przypadku, wywołało to u mnie zdziwienie - jak to się mogło stać? Złożyłem to na karb emocji, ostatniego startu, ostatniej szansy na dobry wynik i tak to sobie tłumaczyłem. Aczkolwiek wydało mi się to dziwne, bo Krysia zazwyczaj spisywała się odwrotnie. Wprowadzała spokój, często przyprowadzała sztafetę na wysokich miejscach. Potem różne rozmowy, podejrzenia, ale w takim sportowym kontekście. Szukanie przyczyn, dlaczego tak się stało. - No i w środę, kiedy włączyłem komputer, nagle wszystkie media informują o sabotażu. Powiem szczerze - byłem zszokowany. Wypowiedź była tak jednoznaczna i tak oczywista dla mnie, że zadzwoniłem od razu i pytałem: kto? jak? jakie są dowody? Okazało się, że nie do końca to tak wygląda. Jest jakieś podejrzenie, są przemyślenia Krysi, ale dowodów tak naprawdę nie ma. Całe to zamieszanie zaczęło generować się na wielu frontach - emocjonalnych, a także tych bardziej rozsądnych. Jak to się mogło stać? Czy to jest możliwe? Mam takie wrażenie, patrząc na to, co już napisała Krystyna Pałka na swoim profilu, że pospieszyła się z taką stanowczą informacją, że ktoś przestawił jej przyrządy celownicze. Ostatnie wpisy już są w trochę łagodniejszym tonie i że mógł to być przypadek. Natomiast w tym pierwszym wyraźnie sugeruje, że to było celowe działanie. Nawet domyśla się, kto to zrobił. Co pan o tym sądzi? - Rozmawiałem z Krysią. Chyba nie spodziewała się takiej reakcji, tak radykalnej. Media stwierdziły, że w polskim sporcie wybuchł skandal, że ktoś Krysi przestawił karabin. Nie ma co się dziwić, że tak to się potoczyło. Absolutnie zbyt wczesna wypowiedź tego typu. Powinna poczekać. Dać nam znać, że ma takie, a nie inne podejrzenia. My podjęlibyśmy jakieś próby wyjaśnienia tego. Działalibyśmy mniej emocjonalnie, a bardziej merytorycznie. Teraz to wszystko jest podwójnie trudne. Te zmiany, kolejne wpisy, komentarze Krysi wynikają z tego, że chyba sama zdała sobie sprawę, że był to zbyt emocjonalny przekaz. Moment, chwila, która skłoniła ją do tego - wiem, jestem przekonana i muszę to napisać. Chyba teraz ta jej świadomość już nie jest taka jednoznaczna i że rzucając różnego rodzaju podejrzenia może kogoś skrzywdzić. Krysia chyba teraz wie, że rozwinęło się to nie do końca tak, jak sama to sobie wyobrażała. Rzucanie oskarżeń bez wskazania konkretnej osoby, bez żadnych dowodów od razu budzi falę domysłów, przypuszczeń, spekulacji. A ostatnio w reprezentacji był pewien zgrzyt i w komentarzach pod wpisami Krystyny Pałki pojawiało się to jedno nazwisko. - Myślę, że do Krysi też to dotarło, że nieświadomie, w pewien sposób wskazała jakąś osobę i chyba to też ją wystraszyło. Nie chciałbym za nią mówić. Moja ocena jest taka, że to było absolutnie zbyt wczesne, wzbudziło mnóstwo domysłów. Musiałem wielu dziennikarzom odmówić komentarza, bo próbowali ode mnie coś wyciągnąć. Mówiłem im: "Panowie, dajcie spokój. Nie będę komentował waszych podejrzeń, bo to nie ma sensu. Ja nie mogę nic powiedzieć, bo wiem tyle samo co wy". Teraz będziemy się bawić w zgadywankę, kto mógł, kto nie mógł, kto był w ogródku, a kogo nie było? Dowodu żadnego nie ma i rozmawiając w ten sposób możemy zachować się jak Krysia, wydając opinię nie mając w rękach praktycznie nic. Jeśli się nie uda z monitoringiem, to w ogóle nic nie będziemy wiedzieli. Trzeba będzie sobie wtedy usiąść, wszyscy razem, i powiedzieć, że trochę to wyszło śmiesznie. Wysyłacie państwo prośbę do światowej federacji o dostęp do monitoringu. Czy oprócz tego związek może jeszcze coś zrobić, żeby wyjaśnić aferę? - To jest pierwszy krok, który chcemy zrobić. Należymy do światowej federacji i chcemy też poinformować, że taka afera się rozpętała. Wydaje mi się, że tak to powinno wyglądać. Na razie jednak nie możemy się doczekać kontaktu, ponieważ wszystkie osoby decyzyjne związane z organizacją zawodów chyba są w podróży. Maile wracają, a jak dzwonimy do Rosji na podane numery, to telefony są wyłączone. Podejrzewam, że "wstrzeliliśmy" się w moment powrotów. Myślę, że do czwartku to powinno się wyjaśnić. Jeśli okaże się, że będą nam w stanie jakoś pomóc, to świetnie. Jeśli nie, to zwrócimy się z prośbą do organizatorów igrzysk olimpijskich w Soczi. Pytanie, czy po tylu dniach ma to jakiś sens? Nie wiem, czy dane z monitoringu są gdzieś przechowywane. Zawodniczki, trenerzy mówili, że kamer było tam bardzo dużo i nie tylko tych telewizyjnych, ale także przemysłowych. Teoretycznie jakaś nadzieja jest. Ostatni ruch, który możemy wykonać, to prośba do telewizji, żeby nam pomogła. Dotrzeć do materiałów z kamer telewizyjnych. Możemy tylko tyle zrobić. Aczkolwiek myślę, że błędem Krystyny Pałki było też to, że zaraz po starcie, godzinę, dwie nie powiedziała o tym, bo będąc na miejscu, kiedy wszystko się działo, była szansa na sprawdzenie. Byli ludzie odpowiedzialni za bezpieczeństwo, ochronę. Teraz to mam obawy, że są to próby spóźnione i że raczej niewiele zdziałamy. Monitoring jest pierwszym krokiem. A czy jakieś inne będziecie podejmować? - Cóż można zrobić? Jakiś kibic napisał e-maila, że on może polecić firmę, która zbada wszystkich wariografem (wykrywacz kłamstw - przyp. red). Trochę go rozumiem, bo jest to jakaś metoda, ale chyba nie tędy droga. Wydaje mi się, że trzeba będzie tę żabę zjeść, jak okaże się, że nie jesteśmy w stanie znaleźć żadnego nagrania. Powiedzieć sobie, że podejrzenia, nawet jeśli miały jakieś minimalne podstawy, to były absolutnie niepotwierdzone i nieuzasadnione. Ile to może potrwać? - Mam nadzieję, że może już w czwartek będziemy coś wiedzieć, bo zazwyczaj korespondencja jest dosyć szybka. Tak jak mówiłem wcześniej, podejrzewam, że osoby decyzyjne są teraz w trakcie podróży. Pewnie w czwartek wrócą do biur, zobaczą maile od nas i odpowiedzą. Na pewno rozmawiał pan z trenerem Adamem Kołodziejczykiem i Krystyną Pałką. Na pana dzisiejszą wiedzę, jakie są fakty? - Krysia jest przekonana, że niecelne strzały nie wynikały z jej błędów tylko z wadliwego ustawienia przyrządów celowniczych. Spojrzenie zmieniło się drastycznie u Krysi. Na początku była pewna, że ktoś przestawił, potem podejrzewała, a na końcu, że może nawet jakieś uderzenie spowodowało rozregulowanie przyrządów. Trener jest zdania, że zasadzie wydaje mu się to wręcz niemożliwe, żeby ktoś coś takiego zrobił. Wydaje mi się, że w całym naszym bezwzględnym świecie, jest jakiś poziom szaleństwa, którego nie wolno przekraczać. Może tak na to spojrzeć? Może szukanie przyczyny tego błędu strzeleckiego poszło za daleko? Naprawdę nie mam jednoznacznego zdania i trudno mi się do tego odnieść. Zawodniczka mówi sensownie i też nie jest to kwestia złośliwości, tylko szukania przyczyny. Tym bardziej, że jej dotychczasowe strzelania upoważniają ją do tego, że to nie mógł być przypadek. Z drugiej strony nie mogę sobie wyobrazić i znaleźć mechanizmu, który mógłby coś takiego spowodować. Oglądając relację z tego biegu, kiedy widziałem pięć pudeł takiej strzelczyni, jak Krystyna Pałka, to myślałem, że może pomyliła tarcze. Takie rzeczy w biathlonie przecież też się zdarzają. Nawet na takim poziomie. Później okazało się, że to były jednak niecelne strzały, a pociski lądowały poniżej celu. - Ja sobie pomyślałem, że się przewróciła, bo zaraz widać też było Niemkę, która "przedmuchiwała" przyrządy. Pomyślałem, że Krysia się przewróciła, to też mogło się zdarzyć. Te przyrządy, to są śruby, metal i to się może przestawić. Zaraz była jednak informacja, że nic takiego nie miało miejsca. Spróbujmy poczekać dzień, dwa. Pewnie to będzie miało ciąg dalszy. Już teraz nawet nie wypada nam zostawić tego bez próby wyjaśnienia, ale stąpamy po cienkim lodzie, bo po takim czasie, to nie wiem, czy cokolwiek będzie do odzyskania. Igrzyska się skończyły. Nie wiem, może jeszcze coś przechowują. Ja chyba bym już nie trzymał, bo nic złego się nie działo. Naprawdę nie wiem, co dalej z tym zrobić. Tak doświadczona zawodniczka, jak Krystyna Pałka strzela i widzi, że pudłuje jeden, drugi, trzeci raz. Czy nie dostrzega, że coś jest nie tak i należy skorygować strzelanie? - To też nie jest tak łatwo. Zawodniczka nie może dostać informacji od trenera. Na strzelnicy obowiązuje cisza, więc trener nie jest jej w stanie przekazać, co robi źle. Pogoda była bezwietrzna. Krysia nie miała sygnałów, że trzeba cokolwiek korygować. Kiedy wieje wiatr, pada śnieg, jest mgła, to są bodźce, które sprawiają, że zawodniczka poprawia przyrządy celownicze. W tym przypadku, kiedy strzały były poniżej celu, to ewidentnie albo błąd zawodnika, albo uszkodzenie sprzętu. Na drugim strzelaniu dokonała pewnej korekty, ale też nie było czyste (jeden dobierany pocisk - przyp. red). Jeśli drugie też byłoby w pozycji leżąc, to pewnie też by nie trafiała. Jednak w "stójce" jest na tyle duża tarcza, że było jej łatwiej. Niektórzy dziennikarze i kibice dziwią się, że w leżącej pudłowała aż tak, a w pozycji stojącej była niemal bezbłędna. Nie rozumieją, że stopień trudności jest nieporównywalny. Tarcze w "stójce" są duże większe. - To po pierwsze. Ale kiedy dowiedziała się na trasie, że pociski poszły w dół, to zmieniła swój sposób celowania, bo w pozycji stojącej jest ciut łatwiej. Pamiętajmy jednak, że relacja Krysi ze strzelania jest pełna emocji. Ja zawsze powtarzam słowa, które powiedział mi Tomek Sikora: "Najlepsze strzelania to takie, które było na zero i o którym nikt nie pamięta". Po prostu wjechał na strzelnicę, wyjechał i koniec. W tym przypadku, po tylu dniach, po tylu przemyśleniach, nie wiem na ile są wiarygodne te opowieści, bo one z każdym dniem urastają o jakieś drobne elementy, dopowiedzenia, przemyślenia, podpowiedzi. Nic mądrzejszego chyba nie powiem. Rozmawiał Robert Kopeć