Długo pan świętował olimpijski sukces?Damian Janikowski: Położyłem się spać dopiero o siódmej nad ranem i zaledwie na godzinę. Całę noc spędziłem w pokoju w wiosce olimpijskiej na rozmowach w miłym towarzystwie - ze znajomymi. Gadaliśmy o życiu, treningach, startach. Nie, żadnego alkoholu nie było, nic nie "pękło". Przyjdzie i na to czas, może nawet dzisiaj, gdy wyjdę "na miasto" do przyjaciół, którzy przyjechali specjalnie do mnie z Wrocławia.Na "gorąco" po turnieju mówił pan o niedosycie. Po kilkudziesięciu godzinach zmieniło się pana nastawienie do medalu?- Przed walką o brąz nie byłem zbytnio zdeterminowany, wciąż "siedziała" we mnie półfinałowa porażka. Na szczęście podszedł trener Duńczyków Szymon Kogut i odpowiednio zmotywował. Tłumaczył, że nie mogę popełnić tego samego błędu, jak jego zawodnik, który po przegranej w 1/2 finału odpuścił ostatni pojedynek i wraca z niczym. Dlatego nastawiłem się na Francuza, analizowałem nasze niedawne sparingi, które wygrywał i nakreśliłem słuszną, jak się okazało, taktykę. Trenerzy pilnowali tylko, kiedy mam wyjść na matę.Ma pan w dorobku już medale z igrzysk, mistrzostw świata i Europy. Spróbuje pan swych sił w innych sztukach walki, jak Egipcjanin Karam Mohamed Gaber Ebrahim, który zajął drugie miejsce w kat. 84 kg?- Z Gaberem, którego zresztą już kiedyś pokonałem, a tutaj mi się zrewanżował, jest inna historia. On jest starszy ode mnie o 10 lat (Janikowski urodził się w 1989 roku), a na olimpiadzie w Atenach zdobył złoty medal w wadze 96 kg. Dlatego przeniósł się do organizacji Pride. Nie poradził sobie, został ciężko znokautowany w jakiejś potyczce ciosem pięściarskim. Jego problem polega na tym, że nie potrafi boksować. Dlatego wrócił do zapasów i sięgnął po tytuł wicemistrzowski. Mało kto w niego wierzył, bo w turniejach nie spisywał się najlepiej. - Przed dwoma laty zadebiutowałem w turnieju MMA w Skale koło Krakowa. Fajnie wyszło, bo wygrałem trzy pojedynki, a w finale o zwycięstwie zadecydował lewy sierpowy. Miałem jednak spore braki, bo na co dzień nie trenuję boksu i brazylijskiego jiu-jitsu. Ale przez najbliższy rok zamierzam się podszkolić, choć z zapasów nie rezygnuję, bo jestem młodym zawodnikiem i mam sporo do osiągnięcia. Może uda mi się jednak wystąpić w jakichś zawodach amatorskich, a jak pojawi się ciekawa oferta, to nie wykluczone, że skuszę się na coś więcej.Wykorzystuje pan swoje umiejętności na ulicy?- Jako młodzieniec, który nie ma za co żyć, pracowałem jako bramkarz na dyskotekach, ale to zajęcie nie polegało na biciu ludzi. Można obezwładnić agresora bez przemocy. Unikam kłopotliwych sytuacji na ulicy, wolę się nie wtrącać, odwrócić na pięcie i odejść. A jeśli już, to spokojnie porozmawiać. Jeśli ktoś szuka zaczepki, to raczej nie chodzi bez "sprzętu". Mam kolegę, który stanął w obronie i dostał nożem w plecy. Jeździ na wózku inwalidzkim...Sponsorzy pana rozpieszczają?- A skąd, generalnie bida. Należę do fundacji Feliksa Stamma, która stara się mnie wspierać. Poza tym firma z Krakowa zapewnia mi stroje treningowe. I tyle. Nie mam żadnej pomocy finansowej. Jestem zawodowym żołnierzem, otrzymuję pensję, a także stypendium sportowe. Medalistom olimpijskim żyje się łatwiej, wiem, że za jakiś czas dostanę emeryturę czy rentę - do końca życia. Zapracowałem na nią. Na razie zbieram na mieszkanie we Wrocławiu, dom mi nie jest potrzebny. I na ten cel przeznaczę nagrodę za Londyn, czyli 50 tysięcy złotych.Sprawi sobie pan nowy tatuaż?- Mam już pewien pomysł, projekt jest na komputerze. Coś zrobię, ale jeszcze nie powiem, co to będzie. Na pewno nawiązujące do mojej osobowości. Mam na ciele jeden tatuaż, są to dwie maski, z których jedna jest właśnie na podobieństwo mnie lub jokera. Koledzy mówią, że jak się uśmiecham, jestem podobny do jokera.Jak pan spędza wolny czas?- Spotykam się z dziewczyną Karoliną, lubię też pospacerować z półrocznym pieskim "Pitim". Fajny, rudy, bursztynowe oczy. To pitbull red nose, ale mądry, ułożony i kochany. Wszystkim się wydaje, że te psy są agresywne, a tymczasem to zależy od wychowania, czasem są gorsze jamniki. Pod moją nieobecność opiekuje się nim kolega. Słyszałem, że wczoraj znajomi zrobili niezłe show, wystawili telewizor z mieszkania, ubrali "Pitiego" w strój z nazwiskiem Janikowski. Muszę zobaczyć nagranie tego show. W zimie lubię wyskoczyć z kolegami pojeździć na desce, a latem popływać na motorówce.Przed wyjazdem na igrzyska trenował pan z... aktorem Piotrem Zeltem?- Spotkanie zorganizował Andrzej Supron, a celem była promocja mnie i pomoc w poszukiwaniu sponsorów. Nauczyłem Zelta kilku chwytów, pokazałem techniki zapaśnicze.W pana otoczeniu są wielkie nazwiska, znakomici przed laty zawodnicy Józef Tracz, Ryszard Wolny, Włodzimierz Zawadzki. Na kim się pan wzoruje?- Na nikim, nie ma swojego wzoru czy idola. Robię swoje i cieszę się, że wychodzi. Oczywiście, doceniam rolę szkoleniowców, sparingaprtnerów. Na marginesie, dobrze mi się ćwiczy z Tadeuszem Michalikiem. Przy mnie się rozwija, więc rośnie mi konkurencja. Dobierają się do mnie...Notował w Londynie Radosław Gielo