INTERIA.PL: Poza słabszym dniem, jaki miałaś w singlu, nikt nie może mieć pretensji do ciebie za występ w deblu i mikście - rywale byli silniejsi. Podsumuj igrzyska. Agnieszka Radwańska: - Igrzyska szybko przyszły, ale i szybko niestety dla mnie minęły. Za szybko. Nie da się ukryć, że w mikście i w deblu miałam ciężkie losowanie. Jedyne, co zawaliłam, to singla. Tego nie da się ukryć. Tam też było ciężkie losowanie, ale spotkanie z Goerges było jak najbardziej do wygrania. Nie ma co rozdrapywać ran. Przede mną kolejne turnieje. Już za trzy tygodnie rusza US Open. Czy perspektywy kilku dni zgodzisz się z takimi opiniami, jak ta Wojciecha Fibaka, że była to twoja największa porażka w życiu? - Co przegrywam mecz, to słyszę, że jest to największa porażka w moim życiu, więc umówmy się, że raczej tego nie skomentuję przy całym szacunku dla autora tej wypowiedzi. Przegrałam, zawiodłam, ale bez przesady. To jest sport! Nie jest to ani pierwsza, ani moja ostatnia porażka! Trzeba zrozumieć, że każdemu może się zdarzyć słabszy dzień, a jego rywalowi w tym samym czasie lepszy. Owszem, odpadnięcie w pierwszej rundzie chluby nie przynosi nikomu. Tym bardziej, jeśli ma się rozbudzone apetyty po finale Wimbledonu. Cóż, stało się. Czasu nie cofnę. Jak jako chorąży odniesiesz się do serii porażek naszych reprezentantów w pierwszych dniach igrzysk? Zaczęło się obiecująco, od medalu w pierwszej konkurencji olimpijskiej - Sylwii Bogackiej, ale od tego czasu tylko skreślamy kolejnych naszych sportowców, którzy wracają z pustymi rękami. - Czyli ta klątwa chorążego ciąży na wszystkich? Tak mam to zrozumieć? Nie, broń Boże, nie sugeruję tego. - A ja to tak zrozumiałam. Byłam chorążym, ale nikogo nie tłukłam tą flagą, każdy jest zdrowy (śmiech). Wróćmy do dzisiejszego meczu. Gdy przełamaliście serwis Hewitta w drugim secie, wydawało się, że pójdzie z górki. - I poszło, ale niestety w drugą stronę. Przełamaliśmy, ale Australijczycy nie przejęli się tym i oboje grali bardzo dobrze. Na dobrą sprawę nie było różnicy na kogo się da, czy na Samanthę, czy Lleytona. Piłka wracała cały czas na naszą stronę. Oni grają razem bardzo dobrze. Patrzyliśmy z podziwem, jak wygrywałaś długie wymiany z Hewittem! - Cieszę się, że wygrałam z nim kilka piłek. Wiedziałam, że będą lecieć na mnie właśnie od niego, bo specyfika miksta jest taka, że gra się na dziewczynę. Byłam na to przygotowana, ale aż za dużo piłek brałam na siebie, kilka z nich mogłam zostawić Marcinowi. Ta moja nadgorliwość pewnie nam nie pomogła, ale starałam się jak mogłam. Mikst to jest jednak zupełnie inna konkurencja niż singiel i debel. Dlatego na początku byłam trochę zdezorientowana, piłki leciały znacznie szybciej. Kilka razy wydawało się, że skończyłam już wymianę, a tu piłka wracała... Serwisy Lleytona były silne, ale lepiej zagrywała Samantha. Jej "kick" jest jednym z najlepszych na całym tourze. Wydaje mi się, że i tak dobrze grałam. To był mój trzeci mikst w życiu. Wcześniej wystąpiłam przeciw Nieminenowi na Wimbledonie i przeciw któremuś z deblistów na US Open, zdaje się, że przeciw któremuś spośród braci Bryan. Co dalej? - Jeśli nie uda się przyspieszyć na jutro odlotu za ocean, gdzie wystartuję w kilku turniejach na twardym korcie począwszy od Montrealu, to z chęcią wybiorę się na jutrzejszy mecz siatkarzy. O ile będą tacy mili i załatwią mi jakąś wejściówkę (śmiech). Rozmawiał w Londynie Michał Białoński