- Mam żal, bo gdyby pan Kmiecik wystawił mnie do biegu z Holendrami, w którym niestety byliśmy skazani na porażkę, mielibyśmy jeszcze jednego medalistę igrzysk. To było świadome działanie ze strony szkoleniowca. Pozbawił mnie stypendium, a w konsekwencji z możliwości solidnego przygotowania się do kolejnego sezonu - powiedział Druszkiewicz (LKS Poroniec). "Biało-czerwoni" startowali w Adler Arenie w składzie: Zbigniew Bródka, Konrad Niedźwiedzki i Jan Szymański. Ten tercet pokonał w ćwierćfinale Norwegię, w półfinale uległ z późniejszymi triumfatorami "Pomarańczowymi", zaś w pojedynku o brąz, po fantastycznym występie, wygrał z Kanadą. Druszkiewicz liczył, że w kadrze męskiej dojdzie do podobnej sytuacji, co w kobiecej. Tam trzon stanowiły Katarzyna Bachleda-Curuś, Luiza Złotkowska i Natalia Czerwonka. W finale, przeciwko świetnej ekipie Holandii, trener Krzysztof Niedźwiedzki dał szansę Katarzynie Woźniak. W ten sposób dostała ona, podobnie jak koleżanki, srebrny medal, a z PKOl ma zagwarantowaną premię w wysokości 60 tysięcy złotych. Gdyby Druszkiewicz pobiegł raz, jego konto zasiliłoby 37,5 tys. - Nie uważam, że ten medal mi się należał, ale szkoda, że nie poszliśmy śladem panczenistek. One pokazały, co znaczy grać w jednym zespole, grać fair - dodał Druszkiewicz. Odmiennego zdania jest Kmiecik, który stwierdził: - Nie zmieniłem składu w półfinale, był on najmocniejszy, bowiem przecież nie zakładaliśmy z góry porażki. Chłopaki mieli za zadanie mocno zacząć i spróbować powalczyć ze świetnymi rywalami, ale kiedy okazało się, że nie są w stanie nawiązać równorzędnej walki, nie było sensu się szarpać. 27-letni Druszkiewicz twierdzi, że w sezonie nie mógł zawsze trenować z pozostałą trójką łyżwiarzy, bowiem był też sparingpartnerem kobiet. - Nie miałem okazji z nimi ćwiczyć, bo współpracowałem z zawodniczkami. A wiadomo, że to co innego, bo mężczyźni wzajemnie się napędzają. Jeśli chodzi o Soczi, wcześniej byłem 23. na 5000 m i 14. (ostatni) na 10 000 m. Dla mnie to sukces, bowiem szykowałem się do igrzysk praktycznie bez środków do życia. Musiałem pracować w karczmie oraz jako instruktor narciarski - stwierdził. Druszkiewicz uważa, że Kmiecik zmienił się na lepsze, jest "bardziej ugodowy i pozwala na więcej własnej inwencji". - Miałem zmarnowany przez trenera sezon 2010/2011, później zostałem zapomniany przez związek, ale nie poddałem się i zdobyłem kwalifikację na olimpiadę. Pomagała mi finansowo rodzina i znajomi. Dwa tysiące złotych, które otrzymałem po nominacji, ledwo starczyło na spłatę długów, które narobiłem w sezonie olimpijskim. Mam żal do pana Kmiecika. Jestem w stanie być najlepszym długodystansowcem w kraju, lecz bez wsparcia finansowego nie da się wykorzystać mego potencjału. Sekretarz generalny PKOl-u Adam Krzesiński poinformował, że decyzję ws. premii za igrzyska zarząd podejmie 25 marca. Oficjalne wręczenie nagród nastąpi tydzień później w Warszawie. Przed czterema laty w podobnej sytuacji, co obecnie Druszkiewicz, była Czerwonka. Nie wystąpiła w żadnym biegu, dlatego nie dostała brązowego medalu, w przeciwieństwie do Bachledy-Curuś, Złotkowskiej i Woźniak. Sytuacja panczenisty jest inna, bowiem w tym sezonie nie wystąpił ani razu w Pucharze Świata - w Salt Lake City chorego Szymańskiego zastąpił Roland Cieślak (nie zdobył kwalifikacji na igrzyska). Na stałe drużynę tworzyli Bródka (mistrz olimpijski na 1500 m), Niedźwiedzki i Szymański. - Nie wiem, co dalej, nie wykluczam żadnej opcji - zakończył mocno rozczarowany Druszkiewicz. Radosław Gielo