Choć każdy z nas uwielbia śmigać na sankach, to jednak profesjonalne uprawianie tej dyscypliny jest nie lada wyzwaniem. Zwłaszcza w Polsce. Brakuje wszystkiego, ale przede wszystkim toru. Te, które są nie spełniają wymagań i nie mają wiele wspólnego z tym, na którym będą się ścigać olimpijczycy z Soczi. Wystarczy powiedzieć, że oficjalne mistrzostwa Polski odbywają się przeważnie... na Łotwie. Mimo tego, podczas igrzysk w Rosji będzie nas reprezentować piątka saneczkarzy i saneczkarek. Ewa Kuls urodziła się w Nowinach Wielkich, wsi w województwie lubuskim nieopodal Witnicy. Choć brzmi to absurdalnie, to tak naprawdę nie miała wielkiego wyboru i... musiała postawić na saneczkarstwo. W Nowinach Wielkich w połowie lat 90. na morenowych wzgórzach postawiono naturalny tor, a mieszkańcy sami zbudowali wieżę startową. Tak zaczął się wielki boom. Kuls nie jest pierwszym olimpijczykiem z Nowin Wielkich. Do Soczi jedzie też jej koleżanka klubowa Natalia Wojtuściszyn, a olimpijski szlak przetarł trener Kuls Krzysztof Lipiński, który startował na igrzyskach w Turynie w 2006 roku. Saneczkowy szał trwa w Nowinach Wielkich w najlepsze. W ubiegłorocznych mistrzostwach gminy i województwa wystąpiło aż 250 dzieciaków. Podgorzowska miejscowość to w tej chwili prawdziwa stolica polskich sanek. Kuls na początku nie garnęła się do tej dyscypliny sportu, chętniej uprawiała lekką atletykę, biegi przełajowe czy triathlon. - Mój nauczyciel od WF-u namówił mnie do tego, abym spróbowała saneczkarstwa, bo mam ku temu świetne warunki. Najpierw byłam przeciwna, ale ostatecznie dałam się przekonać - mówi w rozmowie z INTERIA.PL. Jak sama przyznaje to była miłość od pierwszego wejrzenia. - Po tym jak zjechałam, od razu wzięłam sanki pod pachę i wbiegłam na górę - dodaje. Wtedy miała piętnaście lat. Przez następne osiem lat zdobywała tytuły mistrza Polski juniorów i seniorów w jedynkach. - Wkręciłam się na maksa. Znajomi dziwią się, że nie marznę w tym cienkim kombinezonie podczas startów, ale jestem tak zmobilizowana, że niczego nie czuję. Strach jest, ale on mnie nie paraliżuje, tylko dodaje sił - przekonuje Kuls. Ewa choć woli techniczną jazdę, to potrafi się rozpędzić. - Mój rekord prędkości to 133 km/h. Tak szybko samochodem bałabym się jechać - dodaje. Podczas startu w igrzyskach olimpijskich swojego rekordu raczej nie poprawi. - Tor w Soczi jest trudny technicznie. Najdrobniejszy błąd powoduje duże straty czasowe, których praktycznie już nie ma gdzie odrobić. Charakterystycznym elementem są... dwa podjazdy - opowiada Kuls. Jak będzie w Soczi? Cudów nie możemy się spodziewać. Wydaje się, że sukcesem będzie miejsce w pierwszej dwudziestce. Ewa nie chce mówić o konkretnych celach. - Jadę oddać tam cztery dobre ślizgi. Nie potrafię powiedzieć, jakie to da mi miejsce. Jeżeli pojadę dobrze technicznie, lepiej niż w treningach, wtedy będę zadowolona - przekonuje. A co po igrzyskach? Nauka. Ewa jest studentką na Akademii Wychowania Fizycznego w Gorzowie Wielkopolskim. - Studenckie życie? Mogę o tym zapomnieć. Teraz właśnie piszę licencjat, jestem na trzecim roku studiów, a chyba tylko raz wyszłam gdzieś na imprezę ze znajomymi. Ale obiecuję, że jak osiągnę sukces w Soczi, to postawię wszystkim piwo - zapowiada na koniec naszej rozmowy. Krzysztof Oliwa