- Nie będę ukrywał, że marzyłem o medalu. Zabrakło mi jednak do niego bardzo dużo. Rywale byli znacznie szybsi niż przed rokiem w mistrzostwach świata w Szanghaju. W mojej konkurencji poziom jest bardzo wysoki i wyrównany, wydaje mi się, że w innych jest łatwiej. Trenowałem jak zawsze, czyli niezwykle ciężko. Nie wiem, czy da się ciężej. Może są jakieś nowe odżywki? Jak widać jedynie na tyle było mnie stać. Chyba pozostaje mi tylko sobie ponarzekać - powiedział po starcie podopieczny Roberta Białeckiego. Dla wielu niespodzianką było "dopiero" drugie miejsce słynnego Michaela Phelpsa oraz słabsza postawa Amerykanina w poprzednich startach. Korzeniowski nie jest tym jednak zdziwiony. - On wygrywał już tyle razy, że może zwyczajnie zabrakło mu motywacji. Chyba jakoś specjalnie do tych igrzysk się nie szykował - ocenił. Zaskoczony był za to rezultatem zwycięzcy. 20-letni Chad le Clos triumfował niesamowitym rezultatem - 1.52,96. Reprezentant RPA fantastycznie finiszował. Na ostatniej długości basenu wyprzedził Phelpsa i Japończyka Takeshiego Matsudę, który zdobył brązowy medal. - Chad poprawił się o ponad dwie sekundy w ciągu roku; w Szanghaju był piąty. To niesamowite, zdaję sobie sprawę, że jest młody i wciąż się rozwija, ale jego wynik to naprawdę coś wielkiego. Zupełnie się tego po nim nie spodziewałem. Mogę mu tylko zazdrościć - przyznał. O końcu kariery Korzeniowski nie myśli. Planuje za to trzymiesięczne wakacje. - Odpocznę sobie od pływania. Nabiorę nowych chęci. Kończyć kariery nie zamierzam, chętnie postartuję jeszcze parę lat, no chyba że już nie będę w stanie nawet do finału awansować. Wtedy będę wiedział, że czas zakończyć - powiedział. Z Londynu Wojciech Kruk-Pielesiak